Kiedy moja starsza córka poprosiła mnie pierwszy raz o zorganizowanie w domu jej urodzinowego przyjęcia dla przyjaciół, ucieszyłam się bardzo. Po pierwszym „zachłyśnięciu się” zbiorowymi imprezami organizowanymi w „małpich gajach”, zauważyłam, że dzieci są już po prostu znudzone powtarzalnością urodzinowych rytuałów. Po kilku latach uczęszczania do placówek przedszkolnych i szkolnych, urodziny organizowane prawie dla całej grupy czy klasy szkolnej, a więc prawie dwa razy w miesiącu, stają się też wręcz udręką organizacyjną dla rodziców. My wyłamaliśmy się z tego schematu już dość wcześnie i teraz tylko kilka najbliższych przyjaciółek zapraszanych jest na świętowanie domowo-ogrodowe.
Przypominam sobie też swoje dziecięce emocje związane z przygotowywaniem domu na przyjście koleżanek. Ustawiałam małe talerzyki i szklaneczki. Robiłyśmy z mamą deser owocowy z galaretki z bitą śmietaną, udekorowaną czekoladowymi gwiazdkami i pałeczkami. Na kolacje były przeważnie małe, kolorowe kanapeczki.
Raz postanowiłyśmy zrobić z siostrą lemoniadę, wg przepisu z kucharskiej książki dla nastolatek. Całą miksturę rozlałyśmy do ciemnych butelek, używanych często w naszym domu do przechowywania domowych soków. Podstawowym składnikiem przepisu, były drożdże, a w przyrządzonym przez nas napoju pojawił się dość duży procent alkoholu!
Kiedy myślę o dziecięcych przyjęciach, lubię też wracać do fragmentów mojej ulubionej książki „Dzieci z Bullerbyn”:
„…Po południu zaprosiłam na podwieczorek wszystkie dzieci z Bullerbyn – no, tak, jest nas przecież tylko sześcioro. Tyle właśnie miejsc było przy okrągłym stoliku w moim własnym pokoju. Dostaliśmy soku malinowego i po kawałku tortu, na którym był napis >Lisa 7 lat<, i dwa rodzaje ciasteczek, które również upiekła Agda. Dostałam prezenty od Britty, Anny i Ollego. Od Britty i Anny książkę z bajkami, a od Ollego torcik czekoladowy.”
U nas w domu również zgromadziło się na urodzinach sześcioro dzieci. Po raz pierwszy też, cztery koleżanki córki miały u nas nocować. No cóż, na torcie stanęło już przecież 11 świeczek🙂
Wieczorem dziewczynki same przygotowywały pizze. Na własnych kawałkach ciasta komponowały ulubione smaki.
Mamy w domu małe, dziecięce zestawy do przygotowywania pizzy, ale by wystarczyło blaszek dla każdego, użyliśmy też tych większych.
Wieczorem było zajadanie się chrupkami przy wspólnym oglądaniu ulubionego filmu, przyjemność niedostępna w czasach mojego dzieciństwa.
Kolejny dzień, dziewczynki były prawie cały czas na dworze. Pogoda dopisywała, więc biegały po ogrodzie nawet boso.
My-dzieci również wychodziliśmy zawsze w czasie przyjęć na podwórko. Było betonowe i brudne, ale my mieliśmy tam zawsze mnóstwo pomysłów na zabawę.
W szkole najchętniej skakałyśmy w gumę i tę zabawę starałyśmy się kontynuować też na podwórku. Do dziś zastanawiam się jak udawało nam się skakać tak wysoko. Chodziłyśmy co prawda do szkoły sportowej, ale w gumę skakano przecież wtedy na wszystkich podwórkach!
Koleżanki mojej córki nie skaczą już w gumę, lubią linkę, bardzo długo bawiły się też w gonioną zabawę nazywaną „Krowa”.
Na trawniku rozłożyły kocyk, przygotowały piknik i zjadły upieczone przez siebie rano ciasteczka.
Wykorzystały, stosowany u nas bardzo często w domu, prosty pomysł Nigelli:
Ciasto francuskie należy pociąć na małe kwadraty. Na każdy z nich kładziemy kostkę gorzkiej czekolady i składamy na cztery.
Wszystkie ciasteczka układamy na blasze, smarujemy jajkiem i pieczemy ok. 20 min.
Mniam, mniam…
To były bardzo przyjemne dni:)
Komentarze