Dzieci i literatura Dzieci na świecie Historia dzieciństwa

Los i przeznaczenie

12 lipca 2013

Mirosława Hermaszewskiego znamy w Polsce wszyscy. Z historią jego życia nieodłącznie kojarzą nam się kosmiczne wyprawy, ale to nie one są dla mnie najbardziej niezwykłe w jego biografii. Czy znacie historię jego dzieciństwa? W autobiograficzne książce „Ciężar nieważkości. Opowieść pilota-kosmonauty”, Hermaszewski poświęca swym najwcześniejszym latom zaledwie 10 stron.

ksiażka

Wracałam do nich wielokrotnie. Z niedowierzaniem, przerażeniem, ale i z fascynacją niepowtarzalnością i nieprzewidywalnością losu, a może przeznaczeniem, którego nie sposób zniszczyć. „Los i przeznaczenie” – taki właśnie tytuł nosi pierwszy rozdział książki. Myślę, że warto zamieścić tu jego fragmenty, zwłaszcza w kontekście kolejnej rocznicy mordów wołyńskich.

„(…) Z opowieści rodzinnych wiem, że mój ojciec był niezrównany w stolarce, robił meble i najpotrzebniejsze sprzęty. Na długo przed narodzeniem pierwszego dziecka wykonał ładne łóżeczko i przemyślnie rzeźbioną kołyskę. Dziecięce mebelki stanowiły stały element wyposażenia naszego domu, bo co dwa, trzy lata zyskiwały nowego użytkownika. Po dwóch latach, jakie upłynęły od urodzenia najstarszej siostry Aliny, mama kołysała Władka, później Sabinę, a po trzech kolejnych Annę. Najstarsza Alina doczekała zaszczytu bawienia kolejnej siostry Teresy i Bogusia, a do kołysania i niańczenia mnie – najmłodszego – przyznają się już absolutnie wszyscy z rodzeństwa.

Tam na Kresach żyliśmy spokojnie, zgodnie i dostatnio. Z czasem rodzice rozwinęli gospodarstwo, zakupili więcej ziemi, a żniwa obsługiwano kosiarką, z posiadania której ojciec był bardzo dumny. (…)

Idyllę przerwała tragedia, jaką przeżyliśmy w nocy z 25 na 26 marca 1943 roku w Lipnikach. Wtedy to zdziczała horda ukraińskich rezunów, wśród których byli znajomi i sąsiedzi Lipniczan, uzbrojeni w drągi, siekiery, widły, kosy, łańcuchy, broń palną i we wszystko, czym można było nie tylko zabić, ale i zadać najwięcej cierpień, okrążyła spokojnie śpiącą wieś.(…) zginęło 182 mieszkańców moich Lipnik. Najmłodszy miał niespełna roczek, a najstarszy 90 lat. Zginął mój dziadek Sylwester (…) do końca ufny w nasze bezpieczeństwo, bo >cóż złego mogą nam zrobić bracia Ukraińcy<. (…) Polacy nie przewidywali masowej nienawiści, bo przeczyła temu powszechnie panująca zgoda, wręcz braterstwo, a nierzadko wspólne polsko-ukraińskie więzy rodzinne.(…) Z powodu narastającego niepokoju ojciec zdecydował, że rodzina powinna spać w ubraniu. Każde z dzieci miało przygotowane tobołki z niezbędną zawartością. Mama miała własny, którego zawartość stanowiłem ja – półtoraroczny bobasek. (…) Tragedia zaczęła się tuż przed północą. (…) Do domu wpadł ojciec z karabinem w ręku i krzyknął >uciekajcie<, po czym rozpłynął się w mroku. (…) Widmo okrutnej śmierci, które przed chwilą widziała, dodało mamie sił. Zdołała oddalić się od prześladowców. Ci zaś nie dając za wygraną, zaczęli strzelać do samotnej kobiety z dzieckiem na rękach. Jeden z nich dogonił moją matkę, przystawił karabin do głowy. Strzał był celny, kula musnęła skroń i rozerwała ucho. Mama oszołomiona strzałem i zalana krwią upadła, straciła przytomność i znieruchomiała. Prześladowcy zapewne pewni sukcesu wrócili do wsi, by kontynuować swe bandyckie dzieło. Krew i szok spowodowany postrzałem sprawiły, że mama nie była w stanie działać racjonalnie. Biegła przed siebie bardzo długo, a kiedy powróciła zdolność logicznego myślenia, zorientowała się, że stoi boso w letniej sukience wśród znajomych Ukrainek na opłotkach sąsiedniej wsi Białka, 6 kilometrów od Lipnik. Kobiety lamentowały nad jej losem, ktoś podał serdak, by ogrzać zziębniętą, i otarł twarz z krwi, inna ręka podała kawałek chleba. Te oznaki człowieczeństwa uświadomiły mamie resztę grozy – >Gdzie moje dziecko?< – krzyknęła rozdzierającym głosem. >Tam zostało< – wskazała ręką krwawą łunę.(…) W tym czasie ojciec wraz z innymi członkami grupy samoobrony wsi próbowali odpierać ataki (…) Udało się wyprowadzić nieliczne kobiety i dzieci.(…) Wraz z nastaniem świtu co odważniejsi mężczyźni pospieszyli do Lipnik. Wśród poszukujących szedł mój ociec i brat Władysław. (…) Nieopodal opłotków na zamarzniętym polu ojciec niespodziewanie dostrzegł charakterystyczny koc w kratkę, a w nim nieruchomego syna – Mirka, a wokół na śniegu dużo krwi. Tata był pewny, że jestem martwy, byłem blady, ale kiedy potrząsnął mną, otworzyłem oczy (…)

Widmo głodu było silniejsze od rozsądku. Aby cokolwiek odzyskać z jesiennych zasiewów. Ojciec z braćmi mamy wybrał się na nasze pola. (…) wrócił konający z kulą w piersiach. (…)

I tak rozpoczął się kolejny tragiczny rozdział naszej rodzinnej epopei. Po śmierci ojca mama przeżyła szok, ale nie załamała się, otrząsnęła się, miała przecież siedmioro dzieci.(…)

Troska o dzieci wyzwalała w naszej mamie, drobnej kobiecie, niespożyte siły. Potrafiła przygotować swoją – jak mawiała – >dziatwę< do podróży w nieznane na Zachód. Jechaliśmy – to już pamiętam – wagonem towarowym wspólnie z jakąś rodziną. Podróż pociągiem była dla dzieci nie lada atrakcją. Było beztrosko. Tym bardziej nie rozumiałem, dlaczego dorośli tak bardzo szlochali.(…) Na jednym z licznych postojów mama postanowiła zagotować ciepłą strawę, poszła zaczerpnąć wody, pochyliła się i wpadła do murowanej studni o pionowych ścianach. Pływać nie potrafiła, desperacko czepiała się trawy, która porastała brzegi zbiornika, ta urywała się i mama zachłysnęła się, tonęła, gotowa była poddać się losowi. By pozostawić po sobie ślad, wyrzuciła na brzeg trzymany dotąd kurczowo garnek, będący wówczas skarbem. W świadomości jej pojawiły się dzieci, to dodało jej sił. Kolejna próba wyjścia z pułapki powiodła się. Wyczerpana, mokra, zziębnięta wróciła do wagonu i jak gdyby nigdy nic ugotowała posiłek. Dopiero po latach powiedziała prawdę. Podróż przeciągała się, w końcu czerwca transport dotarł do Wrocławia. Byliśmy szczęśliwcami, bo nie podzieliliśmy tragicznego losu tysięcy Wołyniaków. Przeżyliśmy nasz polski Holocaust.”

W przytoczonym fragmencie, ominęłam drastyczne opisy zbrodni. Nie powinniśmy się jednak od nich odwracać. Tak wyglądała historia i tak czasami wciąż wygląda ludzka kondycja. Warto przeczytać książkę i warto o niej porozmawiać. Zachęcam.

Krótka telewizyjna relacja – TUTAJ.

Mirosław Hermaszewski „Ciężar nieważkości. Opowieść pilota-kosmonauty”, Universitas, Kraków 2009

/

Podobne Wpisy

2 komentarze

  • Odpowiedz zakładka 13 lipca 2013 o 07:00

    Nie dalej jak wczoraj słyszałam ustny przekaz tej historii, dziś przeczytałam u Ciebie. Wstrząsające.

  • Odpowiedz Pani Zorro 15 lipca 2013 o 00:13

    Dziwne jest życie.

  • Odpowiedz